Styczeń o jałowym smaku
Gdy rozpoczynam nowy dzień, zawsze w połowie porannej rutyny, gdzieś między śniadaniem a makijażem, spalam papierosa. Jest to papieros elektryczny, nie lubię śmierdzieć. Zawsze w tym momencie czuję największą słabość. Nie mam siły na makijaż, ale wiem, że i tak muszę go zrobić. Przez te dwie minuty myślę o tym, jak bardzo nie mam siły, by założyć kurtkę i wyjść z mieszkania. Myślę o tym, że moje plecy są zbyt zmęczone, aby kolejny raz dźwigać ciężar doczesnego świata. Gdy kubek po mojej kawie wygląda jak brunatna mapa swiata, czyli jest już zupełnie pusty, zamykam za sobą drzwi, wchodzę do windy i zaczynam.
Idąc przed siebie pośpiesznym, choć otępiałym krokiem, odprawiam własną mantrę, którą jest osobista modlitwa. Nie kryję, że jest to rytuał dość absurdalny z powodu pogardy, którą darzę wszystkich mijanych po drodze przechodniów. Nie asymiluję się z ludźmi na przystanku, oni nie znają mojej historii. Widzą tylko kawałek mojej twarzy ukrytej w szalu i czapce. Czują moje perfumy i obserwują moje usta, które szepczą modlitwę. Prawdopodobnie myślą, że mówię sama do siebie, bo jestem znerwicowana? A może po prostu są pewni, że z moją głową coś jest nie tak. Na pewno nie przeczuwają tego, że właśnie modlę się za dusze wszystkich osób, które mnie o to prosiły.
Wiecie już jak wygląda mój poranek. Gwarantuję, że każdy jest identyczny. Różnić może je jedynie zapach perfum, które wybieram. Nie zawsze mam odwagę na bordowy flakon Bottega Veneta, ale gdy już się na niego decyduję, muszę czuć się bardzo pewnie. Jestem wtedy bardzo sobą, jeśli można tak to określić.
Stracić ojca to jak być drzewem o zwiędłych liściach. To znaczy być sobą, ale bez pewnej energii. Kiedy tracisz kogoś bliskiego, Twoje życie to nieustanna tęsknota. Miałam moment, kiedy bardzo, bardzo chciałam rozmawiać. Chciałam opowiadać jak troskliwy i kochający był mój tata. Chciałam opowiadać ile miał w sobie pomysłów, odwagi i serdeczności. Chciałam opowiadać też o tym, jak bardzo cierpiał, ile musiał przejść, by w końcu odpocząć. Chciałam mówić jak potworne jest mieszkanie i życie z rakiem jako współlokatorem. Najbardziej bolesny jest jednak moment, kiedy zaczynasz rozumieć, że nikt nie słucha. Nikt nie pyta, nie chce wiedzieć. Wtedy czujesz, że stoisz w pustym pokoju. Nie ma w nim nawet dwóch krzeseł - odtąd kawę pijesz samotnie. Niezależnie od tego ile osób fizycznie siedzi obok Ciebie, w swoim pokoju jesteś sam.
Gdy zrozumiałam jak bardzo nieme dla ludzi są moje słowa, było to dla mnie jak wejście w pewien trans. Tkwię w nim od jakiegoś czasu, jestem niczym zawieszona w przestrzeni kukiełka. Może nawet jestem głazem.
Myślę, że jest zaklęcie, którym dałoby się mnie odczarować. Jest nim proste pytanie:
"Jak się czujesz?"